We’ve noticed you might be viewing our website from a different location. Visit your regional site for more relevant information and pricing.

Pierwsza podróż po USA samochodem

W ostatnim czasie po raz pierwszy wybraliśmy się z grupą na zwidzanie USA, konkretnie pojechaliśmy wynajętym autem do Filadelfii i Atlantic City. Pierwszy raz kąpałam się w oceanie i oczywiście - byłam jak Rocky!

Author: Camp Leaders
30 Jul 14:06

Po ciężkiej pracy na Campie należy się „day off”, czyli dzień wolny, który można rozpocząć już poprzedniego dnia po pracy, czyli w moim wypadku już o 17. Z racji, iż na wycieczkę porwaliśmy osoby z różnych stanowisk, nasza przygoda rozpoczęła się o 21. Wpakowaliśmy się do wielkiego, siedmioosobowego dodga, nabraliśmy poduch i kocy i ruszyliśmy, śpiewając całą drogę piosenki w najróżniejszych językach.

Do Atlantic City dotarliśmy o 2 w nocy. Miasto to jest pełne kasyn, które cudownie oświetlają ulice, niektóre z nich są tak podświetlone od dołu, że latające nad nimi mewy wyglądają jak papierowe samolociki. Szliśmy tak z zadartymi głowami wzdłuż promenady z jasnego drewna, aż dotarliśmy na plażę. Dla kontrastu na plaży nie było żadnych świateł, więc musieliśmy użyć latarek w telefonach, co wywołało bardzo niespodziewany efekt - wszystko rozbłysło. Wszystkie muszle i muszelki, które pokrywały cały teren, mieniły się na srebrno i złoto, dodatkowo były tak duże i kształtne, że wyglądały jak te z nadmorskich straganów.

Chwilę później wdrapaliśmy się na skały przy brzegu i czekaliśmy na wschód słońca. Ciszę zakłócały tylko wrzaski mew i silniki kutrów rybackich. Słońce wynurzało się bardzo powoli, napawaliśmy się tym widokiem, chłonęliśmy smak powietrza i chłód skał. Gdy słońce wzeszło na niebie, odczuliśmy, jak gorący będzie to dzień. Wczesnym rankiem wróciliśmy do auta by odpocząć, każdy miał wystarczająco miejsca żeby się wygodnie ułożyć, wyprostować nogi i odciążyć obolały od zadzierania głowy kark. Auta z wypożyczalni to genialny sposób, aby zaoszczędzić na noclegu podczas takich wycieczek. W naszym wypadku koszt na osobę nie przekroczył 40 dolarów, wliczając wypożyczenie pojazdu, tankowanie oraz przejazdy autostradami, a także parkingi - mimo wszystko warto wybierać te strzeżone, ponieważ nie są drogie, a zawsze to jedna troska mniej.

Po śniadaniu w miejscowej knajpce udaliśmy się do Filadelfii, pierwszej stolicy USA. Muszę szczerze przyznać, że jest to jedno z najpiękniejszych miast jakie w życiu widziałam. Miejsce to urzeka swoją architekturą, zwłaszcza takie perły jak Independence Hall czy Ratusz przyciągnęły moją uwagę, idealnie współgrając z nowoczesnymi drapaczami chmur. Old Town to najstarsza dzielnica miasta, która wygląda jak z bajki - malutkie, drobne kamieniczki na Elfreth’s Alley są udekorowane donicami z kwiatami, a każda z kamienic jest innego koloru i o odmiennym stylu. Filadelfia jest też znana z działalności Benjamina Franklina. Miałam okazję zasiąść w ławie kościoła baptystów, w której siadał on z żoną, Deborą, a także odwiedzić jego grób, zostawiając nań symbolicznego centa.

Filadelfia i jej historia urzekła mnie i już chyba zawsze będzie budzić mój podziw, lecz jako wielka fanka pewnego boksera czekałam na jedno - Schody Rockiego. Gdy dotarliśmy pod Muzeum Sztuki napotkaliśmy gigantyczną kolejkę do zdjęcia ze statuą Rockiego, która to statua poprzednio stała na szczycie schodów, lecz po próbie usunięcia jej przez miasto i po odkupieniu przez Stallona stoi dziś u ich podnóża. Zaledwie 5 minut póżniej dziękowaliśmy samozatrudnionemu panu, który „co łaska” wykonywał zdjęcia turystom, dzięki czemu każdy wychodził zadowolony, bez udaru słonecznego i z porządną sesją zdjęciową w galerii telefonu.

Oczywiście obowiązkowo wbiegłam po słynnych schodach, a nagrodą była panorama Filadelfii. To, co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło to to, że wśród biegających po schodach ludzi turyści byli jedynie niewielką częścią - roi się tam od sportowców i innych zapaleńców, nawet nasz fotograf spod pomnika przyznał, że wykonuje taki bieg 5 razy dziennie, by nie wypaść z formy. Bywali też bardziej zaprawieni, którzy dźwigali dodatkowo na barkach potężne drewniane kłody. Podziwiałam ich, bo upał był niesamowity i gdy tylko dotarłam na szczyt wskoczyłam do fontanny. Takie atrakcje nic nie kosztują, a sprawiają najwięcej radości. Można też było napotkać kilka tabliczek z napisami „zrób 5 przysiadów!”, lub „podskocz 10 razy najwyżej jak potrafisz!”. Mogę was zapewnić - nikomu nie brakowało energii i zapału. Było to cudowne przeżycie.

Droga powrotna była dla mnie zbawczą drzemką, bo gdy około godziny 23 dotarliśmy na Camp, przepoceni i pognieceni, marzący o prysznicu, zostaliśmy niemalże porwani przez kolegów, by opowiedzieć nasze przygody. Te wszystkie szare wiewiórki, które podchodziły bez strachu pod pomnikiem Jerzego Waszyngtona, malutkie żaglówki na oceanie, mewy nurkujące pomiędzy falami dla malutkich krabów, słodkie lody na patyku w Chinatown, „Philly Cheesesteak” który napełnił nasze żołądki tego upalnego dnia i wiele innych wielkich i małych atrakcji sprawiły, że był to trip idealny, którego życzę każdemu, kto tylko ma ochotę wyjść z domu i udać się w podróż życia.

Ola

Camp Towanda

Camp Leaders

Poczytaj o naszym programie

Go with the Leaders.