We’ve noticed you might be viewing our website from a different location. Visit your regional site for more relevant information and pricing.

Oswojenie się z życiem na Campie w USA

Długo myślałam o wyjeździe do USA i szukałam odpowiedniej opcji dla mnie. Camp jest programem work and travel dostępnym dla studentów, którzy niekoniecznie mówią płynnie po angielsku. Ponadto nie trzeba mieć bardzo dużego doświadczenia w podróżowaniu.

Author: Camp Leaders
29 Jul 14:37

Jeszcze kilka tygodni temu nie mogłam uwierzyć, że jadę do Stanów. Teraz siedzę, co prawda w chwilowo wietrznej, ale przepięknej Pensylwanii, w magicznym miejscu o nazwie Camp Towanda i nadal nie mogę uwierzyć, że było to takie proste. Co prawda papierkowa robota do łatwych nie należała, choć i tak była ograniczona do minimum, bo pracownicy Camp Leaders naprawdę potrafią wytłumaczyć co i jak, pokazać palcem i uspokoić - „tak, wszystko masz uzupełnione dobrze”.

Nie ma się czego bać - mówię to jako chodząca panika. Nigdy wcześniej nie leciałam samolotem, a tu nagle miałam do pokonania ocean! Przerażenia łatwo przeistacza się w zauroczenie, zwłaszcza gdy widzisz iskrzący się Atlantyk, a zaraz potem płyniesz przez morze chmur.

Kolejny stres złapał nie tylko mnie, ale i wszystkich innych uczestników w autobusie w drodze z lotniska na Camp. Trzęsący się z zimna i zmęczenia jechaliśmy przez ciemny, gęsty las, zastanawiając się jak to będzie, czy odnajdziemy się, czy inni nas polubią. Nieważne, czy to Węgier, Polak, Kolumbijczyk, czy Meksykanin - każdy bał się tak samo. I wtedy autobus się zatrzymał, zza bramy wybiegły chyba setki osób z transparentami, krzycząc i wołając, jak bardzo się cieszą, że dotarliśmy na miejsce. Nie było mowy, byśmy coś jeszcze musieli robić, wszystkie nasze bagaże zostały poderwane przez ludzi obecnych już na miejscu, a nas od razu posadzono w stołówce, nakarmiono kanapkami z indykiem i cudownie gorącą herbatą. Całe zmęczenie ustąpiło miejsca ekscytacji i szczerej radości. Ze stołówki zostałam eskortowana przez przemiłą Brytyjkę, która wzięła moje bagaże i nie pozwoliła mi ich dźwigać aż do samego pokoju.

Na campie jest bardzo ważna zasada - nie dotykać nie swoich rzeczy. Jakkolwiek naiwnie brzmi, zwłaszcza dla Polaków, to działa! Osoby, które były tu wcześniej zostawiają ogromną część ubrań w kartonach - część jest zamknięta i podpisana, jak na przykład: „Don’t open, save for 2019, Johnny”, część stoi otwarta i można się poczęstować. To nie lumpeks za darmo, to potwornie pomocna rzecz. Każdy dba tu o siebie nawzajem, także o rzeczy wspólne i rzeczy innych.

Camp Towanda to miejsce z tradycją. Istnieje już 97 lat i nie wyobrażam sobie bardziej amerykańskiego miejsca. Przy bramie wjazdowej powiewa amerykańska flaga, drewniane domki chowają w sobie drewniane piętrowe łóżka okraszone tysiącem kolorowych podpisów dzieci. Z radia leci country, na obiad dostajemy tradycyjny makaron z serem, a na kolację burgery i hot-dogi ale bez obaw, jest też potężny bar sałatkowy. Boisk do gry w koszykówkę, piłkę nożną, ręczną, siatkówkę i oczywiście baseball i futbol amerykański jest mnóstwo, kiedyś spróbuję je policzyć. Oprócz tego mamy kantynę z piłkarzykami i ping-pongiem, salę ze ścianą książek we wszystkich językach i ogromnym telewizorem, która była jak na razie tylko raz oblężona - podczas meczu NBA (zabawnie to oglądać nie o 3 w nocy). Krótko mówiąc - jest co robić, sam dobrowolnie odkładasz telefon i wychodzić ze swojej strefy komfortu, by pograć z Rosjanką w piłkarzyki lub pośmiać się z Amerykaninem z łamańców językowych.

„Nie pojadę, nie znam języka” - to nie wymówka. Jeśli naprawdę nie wiesz jak coś powiedzieć, improwizujesz, gestykulujesz - i nikt się nie śmieje. Po tygodniu pobytu tutaj sama zauważam ogromną poprawę w tej kwestii, choć jeśli chodzi o gramatykę zawsze byłam do tyłu i do dziś nie ogarniam wszystkich czasów. Czy mam problem z dogadaniem się? Absolutnie nie! Czasami dłużej zajmuje mi wytłumaczenie o co mi chodzi, jak na przykład opisywanie świetlików jako świecące muchy, lecz każdy w końcu podłapie, co mam na myśli. Z dnia na dzień coraz łatwiej mi się odezwać. Ogromnie pomaga tutaj też podpisywanie niemalże wszystkiego, co prawda w celu organizacji, by oddzielić kubeł z brudnymi ściereczkami od czystych, lecz za każdym razem biorąc świeżą mogę co nieco powtórzyć. Ci ambitni mogą podłapać też trochę innych języków, osobiście liznęłam czeskiego i hiszpańskiego.

Oczywiście będąc tutaj musimy pracować, na szczęście większość obowiązków jest łatwa, czasami nawet przyjemna. Zaskoczyć was może uprzejmość Amerykanów. Sprzątając w tutejszej „przychodni” cały czas jestem zaczepiana przez pielęgniarki, które ogromnie dziękują wszystkim sprzątającym dziewczynom za pracę i wkład w funkcjonowanie Campu. Zdarza się też, że dostajemy słodycze!

I tak mija dzień za dniem. Wszyscy przygotowujemy się do wielkiego dnia, czyli przyjazdu dzieci. Myślę, że jesteśmy już zgranymi ekipami gotowymi na wszystko, także na przyjazd 500 dzieci.

Ola

Camp Towanda

Camp Leaders

Poczytaj o naszym programie